Regionalny System Ostrzegania i Alarm112 – te dwie aplikacje mają obowiązkowo znaleźć się w każdym smartfonie, sprzedawanym na terenie Polski. To pomysł Ministerstwa Spraw Wewnętrznych i Administracji, który zdążył już wywołać sporo kontrowersji. Związek Cyfrowa Polska udowadnia, dlaczego obowiązkowa instalacja aplikacji może nie przełożyć się na skuteczność systemu alarmowego. W zamian eksperci proponują dwa skuteczniejsze rozwiązania.
Aplikacja Alarm112 „umożliwia w sytuacji zagrożenia życia, zdrowia, mienia, środowiska, bezpieczeństwa i porządku publicznego przekazanie zgłoszenia alarmowego do Centrum Powiadamiania Ratunkowego, przez osoby, które nie mogą wykonać połączenia głosowego, w szczególności osoby głuche i niedosłyszące”. Natomiast Regionalny System Ostrzegania (RSO) to „darmowa, powszechna usługa Ministerstwa Spraw Wewnętrznych i Administracji oraz wojewodów umożliwiająca powiadamianie obywateli o zagrożeniach” – czytamy na rządowych stronach.
Obie aplikacje mobilne, pojawiające się w rządowym projekcie ustawy o ochronie ludności oraz o stanie klęski żywiołowej, mają zatem wspomóc funkcjonowanie systemu ratownictwa i alarmowania ludności o zagrożeniach. Ich wykorzystanie ma jednak nie być dobrowolne, a z góry narzucone przez państwo. „Autoryzowany sprzedawca, o ile jest to techniczne możliwe, obowiązany jest do preinstalacji aplikacji mobilnej RSO na telekomunikacyjnych urządzeniach końcowych sprzedawanych użytkownikom” – brzmi kontrowersyjny zapis w projekcie ustawy.
Od czasu ujawnienia zamierzeń ministerstwa, projekt zyskał spore grono krytyków. Eksperci branży cyfrowej zwracają uwagę na niedostosowanie zaproponowanych przepisów do realiów. – Uważamy, że nałożenie obowiązku instalacji rządowych aplikacji na ,,autoryzowanego sprzedawcę” jest z wielu powodów rozwiązaniem wadliwym, a wręcz niemożliwym do zastosowania w praktyce – twierdzi Michał Kanownik, prezes Związku Cyfrowa Polska, organizacji zrzeszającej działające w Polsce największe firmy z branży RTV oraz IT. Dlatego eksperci Cyfrowej Polski wystosowali pismo do MSWiA, w którym punktują kontrowersyjne zapisy, a także proponują lepsze, w ich opinii, rozwiązania.
Dlaczego obowiązkowe aplikacje się nie sprawdzą?
Organizacja udowadnia, że aplikacje mobilne wspomagające służby ratownicze są stosowane przez wiele krajów na świecie, jednak zazwyczaj jedynie w roli pomocniczej. – Nie należy całkowicie odrzucać pomysłu wdrażania aplikacji ratowniczych, jednak doświadczenie pokazuje, że w krytycznych sytuacjach uaktywniają się ich wady – mówi Michał Kanownik. – Dlatego warto przewidzieć stosowanie aplikacji raczej jako dodatkowego źródła kontaktu ze służbami, jednocześnie zapewniając inne, bardziej sprawdzone technologie – dodaje.
Wspomniane przez prezesa Cyfrowej Polski wady to między innymi niska efektywność aplikacji w przypadku użycia jej w tłumie, na przykład podczas imprezy masowej, lub w dalekich lokalizacjach, na przykład w gęstym lesie. W takim wypadku ograniczenia sieciowe powodują, że aplikacja nie zawsze jest w stanie efektywnie powiadomić użytkownika o zagrożeniu lub – w razie wypadku – wysłać dokładną lokalizację poszkodowanego.
Jak przekonują eksperci Związku Cyfrowa Polska w piśmie do Macieja Wąsika, sekretarza stanu w MSWiA, należy także brać pod uwagę reakcję społeczeństwa na narzucony im obowiązek instalacji programu. „Po licznych publikacjach medialnych informujących o projekcie, możemy zauważyć jednoznacznie negatywną reakcję społeczeństwa na proponowane w projekcie rozwiązanie. Stanowi to ważny sygnał, że społeczeństwo może chcieć stawić opór proponowanym przez projektodawcę rozwiązaniom i zainicjuje kampanię mającą zachęcić użytkowników do natychmiastowego usunięcia aplikacji” – czytamy w dokumencie.
– W tym kontekście warto pamiętać o tym, co wydarzyło się we Francji – przywołuje Michał Kanownik. – Kraj ten zdecydował się odejść od swojej aplikacji SAIP w 2018 roku, po tym jak okazała się ona nieskuteczna podczas tragicznych ataków w Nicei. Wielu pierwotnych użytkowników odinstalowało niepotrzebną im na co dzień aplikację, która ponadto często działała wadliwie albo wcale, co ograniczyło jej wiarygodność w oczach opinii publicznej. Taka sytuacja stanowi zagrożenie dla naszego wspólnego bezpieczeństwa, więc za wszelką cenę należy jej uniknąć – podkreśla prezes Cyfrowej Polski.
Technologie pewniejsze, niż aplikacja
Dlatego eksperci organizacji proponują inne rozwiązania: system Cell Broadcast oraz mechanizm Advanced Mobile Location (AML). Jak czytamy w przywołanym już piśmie, obie technologie są już sprawdzone i wykorzystywane w praktyce w wielu krajach zachodnich. Cell Broadcast wykorzystuje m.in. Austria, Dania, Holandia czy Hiszpania. W pełni wdrożony AML można spotkać w całej Skandynawii, na Wyspach Brytyjskich, we Francji czy krajach Beneluksu.
Jak to działa w praktyce? System Cell Broadcast pozwala (co istotne: bez potrzeby zbierania informacji o odbiorcach!) skutecznie dotrzeć do osób znajdujących się w określonym obszarze. Jest obsługiwany niemal przez wszystkie dostępne telefony, a dzięki zapewnieniu mu najwyższego priorytetu działa także w przypadku przeciążenia sieci. Awaryjny komunikat wyświetlany jest na ekranie urządzenia i towarzyszy mu dźwięk emitowany nawet przy wyciszonym urządzeniu. W przeciwieństwie do aplikacji, która niemal nigdy nie jest wykorzystywana przez turystów, komunikat wysłany przez system Cell Broadcast dotrze również do obcokrajowców, którzy tymczasowo przebywają na danym terenie.
Z kolei Advanced Mobile Location to rozwiązanie powszechnie używane do przekazywania informacji o lokalizacji. Dzięki niemu możliwe staje się przesłanie informacji o dokładnym miejscu przebywania osoby zgłaszającej wypadek, co zdecydowanie ułatwia pracę odpowiednich służb ratunkowych.
– Właśnie te dwie technologie, jako dużo dokładniejsze i sprawdzone, rekomendujemy do pełnego wdrożenia na terenie Polski. Uważamy, że w dłuższej perspektywie są to systemy dużo pewniejsze i gwarantujące dużo wyższy poziom bezpieczeństwa, niż aplikacje mobilne – przekonuje Michał Kanownik.